Nieobecne, ale czujne.
za to co uczyniliśmy miłości, przepraszam
skoro ja jestem cieniem
ty słońcem musisz być
​
Dwoje jeźdźców tkwi niewzruszenie, pomiÄ™dzy stabilnoÅ›ciÄ… lÄ…du a pulsem morza. DÅ‚ugo obserwujÄ… stojÄ…cy na wysokim klifie zamek, którego dni już dawno przeminęły.
On, w sile wieku, przechylony w siodle, kryjÄ…cy siÄ™ w cieniu. Spod kaptura dÅ‚ugiego pÅ‚aszcza wydostaje siÄ™ jedynie zimno oczu. Co jakiÅ› czas porusza ramionami, jakby bezwiednie próbowaÅ‚ dopasować przesÅ‚oniÄ™ty ubraniami pancerz.
Ona, jeszcze dziecko, przesadnie wyprostowana. Nadyma policzki w próbie poruszenia sytuacji. Jasne kosmyki wymykajÄ… siÄ™ spod weÅ‚nianej czapki, ciemne oczy spoglÄ…dajÄ… na bÅ‚Ä™kitny, wietrzny dzieÅ„, okrÄ…gÅ‚e okulary zsuwajÄ… siÄ™ z zadartego nosa. Niecierpliwie poprawia rÄ™kawiczki.
- Raczej ruina niż zamek - mówi powoli mężczyzna.
- Będziesz się czuł jak w domu - odpowiada po chwili dziewczynka.
Uśmiecha się wyczuwając na sobie jego urażone spojrzenie.
​
​
​
​
Dziewczynka z trudem otwiera skrzydło drzwi do jego gabinetu. Ciemność panującą wewnątrz rozświetlają jedynie nieliczne świece, ogromne okna lśnią odbiciami nocy. Atmosfera pielęgnacji jej nie dziwi. Tutaj uwzniośla się smutek.
Drzwi zamykajÄ… siÄ™, ciche klikniÄ™cie zamka rozbrzmiewa wyraźnie. Dziewczynka oplata ramionami przyniesione przez siebie opasÅ‚e tomiszcze, odgradzajÄ…c siÄ™ od mroku, w który wstÄ…piÅ‚a. Udaje, że rozglÄ…da siÄ™ po póÅ‚kach z książkami i dziwnymi przedmiotami, tak naprawdÄ™ patrzÄ…c na niego, siedzÄ…cego za biurkiem z ciemnego drewna, z gÅ‚owÄ… podpartÄ… dÅ‚oniÄ…. Na maÅ‚Ä…, stalowÄ… figurkÄ™, którÄ… stuka w otÄ™pieniu o blat. Drażni jÄ… to stukanie.
- Cześć - mówi dziewczynka, przekrzywiajÄ…c gÅ‚owÄ™ w niemym pytaniu. Cisza. Ciemna plama z jarzÄ…cymi siÄ™ oczyma oddycha gÅ‚Ä™boko. Odsuwa dÅ‚oÅ„ od czoÅ‚a, unosi wzrok i patrzy na niÄ….
- Cześć.
Dziewczynka wie, że poprzednie próby zwrócenia jego uwagi i wyrwania z letargu byÅ‚y zbyt proste, ale czuje, że tym razem może siÄ™ udać. Wskazuje przyniesionÄ… ksiÄ™gÄ™ i zaczyna opowiadać. On nie patrzy już na niÄ…, tylko na okno, widzÄ…c tam może jakÄ…Å› zjawÄ™ bÄ…dź odbicie. Stuka swojÄ… figurkÄ… o blat.
Ona mówi mu o szalonym kapitanie, który w lochach swej warowni wiÄ™zi bestiÄ™. BestiÄ™, która pożarÅ‚a Å›wiat i przeszywa swego pana strachem tak paraliżujÄ…cym, że i jego czyni więźniem.
O śmierci i grozie. O snach o potędze.
Mówi, że to tylko legenda, ale sprawdziÅ‚a, gdzie stoi ten zamek.
Stukanie urywa siÄ™ i w komnacie zapada cisza.
​
​
​
Nieobecne, ale czujne.
​
​
Podjechali do twierdzy dopiero wieczorem. Tak jak Å›wiatÅ‚o wypeÅ‚niaÅ‚o mężczyznÄ™ drżeniem, tak noc przynosiÅ‚a spokój. Cokolwiek mieli znaleźć, wolaÅ‚ stawić temu czoÅ‚a w cieniu.
Ciężka brama zamczyska, skÄ…panego teraz w bÅ‚Ä™kitach i zieleniach, byÅ‚a otwarta. SiedziaÅ‚ przy niej krÄ™py, obrażony czÅ‚owiek, ubrany jak przystaÅ‚o na prostaka, którym byÅ‚. WyminÄ™li go w milczeniu ponurych spojrzeÅ„.
PodupadÅ‚e budynki drżaÅ‚y pod naporem Å›wiszczÄ…cego w wyniszczonych murach wiatru. Nieliczne figury poruszaÅ‚y siÄ™ w sÅ‚abym Å›wietle ognisk, rozbrzmiewaÅ‚o odlegÅ‚e echo kroków. Twierdza umarÅ‚a dawno temu, ale nic nie zajęło jej miejsca. ZatarÅ‚a siÄ™ granica snu.
Przez gÅ‚ównÄ… bramÄ™ stoÅ‚pu wyszÅ‚a mÅ‚oda, blada kobieta w czarnej sukni i o czarnych wÅ‚osach. Stanęła u szczytu skromnych schodów, otoczona nikÅ‚ym Å›wiatÅ‚em wydobywajÄ…cym siÄ™ z trzewi zamku. Mężczyzna i dziewczynka podjechali do niej nieÅ›piesznie.
- Przybywacie z daleka - powiedziała kobieta spokojnym, chłodnym głosem. Mężczyzna odpowiedział lekkim skinieniem głowy.
- A dokÄ…d zmierzacie?
- Na póÅ‚noc. Szukamy goÅ›ciny.
Przypatrywała się im dłuższą chwilę.
- Udzielam wam jej - powiedziaÅ‚a i skinęła rÄ™kÄ…. Z drewnianego budynku, który musiaÅ‚ być stajniÄ…, niechÄ™tnie wychynęło dwóch chÅ‚opców o umorusanych twarzach i poczochranych wÅ‚osach.
Ciemność skrzesaÅ‚a pojedynczÄ… iskrÄ™, a Å›wiatÅ‚o zabÅ‚ysÅ‚o na szkle, za którym powoli zanikaÅ‚ przestwór morza. OgieÅ„ zataÅ„czyÅ‚ w kominku, rozganiajÄ…c chÅ‚ód w szczeliny pomiÄ™dzy kamieniami.
Dziewczynka i mężczyzna stali zaskoczeni na Å›rodku przestronnej komnaty. Dywany, fotele, ogromna kanapa naprzeciwko kominka, nawet skromna biblioteczka. Dalej, pod szerokimi oknami, stóÅ‚ i krzesÅ‚a sprawiajÄ…ce wrażenie caÅ‚kiem nowych. Dwie wygodne sypialnie i Å‚azienki. Przyjemny zapach. CiepÅ‚a kolacja, przyniesiona wkrótce potem.
Najwyraźniej złudzenie życia wciąż tliło się na niewidzialnych obrzeżach twierdzy.
Dziewczynka wyszÅ‚a ze swojej sypialni z rÄ™cznikiem na gÅ‚owie. Mężczyzna siedziaÅ‚ przy stole. Przed nim, okÅ‚adkÄ… do góry, leżaÅ‚a otwarta książka. PatrzyÅ‚ przez okno, chociaż widać za nim byÅ‚o już tylko odbicie pokoju. Ostatnie przejawy dnia rozmyÅ‚y siÄ™ w powietrzu.
- Co jest? - zapytała.
- Miałem dziwaczne wrażenie. Dawno zapomniane wspomnienie.
- O czym?
- Zniknęło zanim zdążyłem je nazwać. - Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Wolałbyś pamiętać?
- Nie wiem. - PrzeniósÅ‚ wzrok na protegowanÄ…. - Niczego tutaj nie jestem pewien.
Nie byÅ‚o sÅ‚ów, byÅ‚y spojrzenia. Dziewczynka zniknęła na chwilÄ™ w swoim pokoju, zostawiajÄ…c mężczyznÄ™ samemu sobie, szybko jednak wróciÅ‚a, tym razem ubrana w grubÄ… bluzÄ™. PodeszÅ‚a do niego i drobnÄ… dÅ‚oniÄ… zmierzwiÅ‚a mu wÅ‚osy.
- Bardzo bym chciaÅ‚a obejrzeć te wszystkie stare obrazy, które widziaÅ‚am po drodze.
Zgodził się przymknięciem oczu.
Drgający płomień pojedynczej świecy rozjaśniał ciemne korytarze.
Szli przed siebie przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ kolejnym dzieÅ‚om. Skuty lodem port peÅ‚en zniewolonych statków, z potężnÄ… basztÄ… w tle, na ogromnym pÅ‚ótnie. Mężczyzna o dziwnej postawie, w eleganckim mundurze i ekscentrycznej masce. Raczej typowy obraz żaglowca. DostrzegajÄ…c szramy i przetarcia na ramie, mężczyzna nachyliÅ‚ siÄ™ by odczytać tytuÅ‚.
- Przebaczenie. Urocze imię dla okrętu pirackiego.
Wyszli ostrożnie na krużganki i z góry przyjrzeli siÄ™ gÅ‚ównej sali, oÅ›wietlonej kilkoma lampami i Å‚unÄ… dochodzÄ…cÄ… z sÄ…siednich pomieszczeÅ„. PomiÄ™dzy gÅ‚ównym wejÅ›ciem, a stojÄ…cym na kamiennym podwyższeniu miejscu gospodarza, znajdowaÅ‚ siÄ™ dzielÄ…cy salÄ™ na póÅ‚ drewniany stóÅ‚. Zastawiony nieregularnie, jakby część korzystajÄ…cych z niego osób nie miaÅ‚a w zwyczaju po sobie sprzÄ…tać lub jakby brakowaÅ‚o ludzi do zajÄ™cia wszystkich miejsc.
Nagle, po przeciwległej stronie przestrzeni ponad salą, rozległ się niepokojący chrobot, przywodzący na myśl ciągnięcie po podłodze jakiegoś ciężkiego przedmiotu. Kamień tarł o kamień, a w każdym razie coś tarło o kamień. Przytłumione rozmowy w pomieszczeniach na dole ucichły, a światła przygasły.
Mężczyzna również zdusiÅ‚ swój maÅ‚y pÅ‚omieÅ„ i wokoÅ‚o zapadÅ‚a ciemność. PoczuÅ‚ dÅ‚oÅ„ dziewczynki na przedramieniu. PoprowadziÅ‚ jÄ… z powrotem w gÅ‚Ä…b korytarzy.
CoÅ› nieustannie ciÄ…gnęło ich w dóÅ‚, jakby skaÅ‚y, na których postawiono niegdyÅ› twierdzÄ™, pulsowaÅ‚y pustkÄ…. Na schodach prawie wpadli na obrażonego mężczyznÄ™, stojÄ…cego z opuszczonÄ… gÅ‚owÄ… w rogu póÅ‚piÄ™tra, ale w koÅ„cu dotarli na parter, w pobliże gÅ‚ównego wejÅ›cia i sali tronowej.
Wybudzając ich z dziwnego zamroczenia, w powietrzu pojawił się dźwięk przypominający odległe, pokrywające się rozmowy. Szepty poprowadziły ich przed ogromny portret eleganckiej dziewczynki. Miała nie więcej niż dziesięć lat, ciemne włosy zaczesane do tyłu i twarde spojrzenie. Na jej wargach dopatrzyć się można było lekkiego uśmiechu wykonywanego jednym kącikiem.
Mężczyzna poÅ‚ożyÅ‚ dÅ‚oÅ„ na pÅ‚ótnie. ZamknÄ…Å‚ oczy, a jego barki napięły siÄ™ gwaÅ‚townie. Metal poruszyÅ‚ metal i obraz otworzyÅ‚ siÄ™, odsÅ‚aniajÄ…c opadajÄ…ce schody.
Powoli, niemal niezauważalnie, ale w dóÅ‚.
​
​
​
Dziewczynka poderwaÅ‚a siÄ™ na Å‚óżku.
W jej pokoju staÅ‚ zgarbiony mężczyzna. MiaÅ‚ jasne szaty, ale w ciemnoÅ›ci wszystko zdaje siÄ™ ciemnym. Spod ogromnego kaptura wystawaÅ‚a siwa broda. DreptaÅ‚ po pokoju i próbujÄ…c gestykulować mówiÅ‚:
- Nie zwlekaj zbyt długo, drogie dziecko. Drogie dziecko. Każesz mi czekać, ale ja nie będę trwał niezmieniony. Odnajdziesz mnie i odkryjesz wrak.
Starzec oparÅ‚ siÄ™ o Å‚óżko i spojrzaÅ‚ na dziewczynkÄ™. SpojrzaÅ‚ czarnymi, zionÄ…cymi pustkÄ… otworami.
- Nie zdołasz mnie obudzić.
Dziewczynka poderwaÅ‚a siÄ™ na Å‚óżku.
​
​
​
Zarządczyni większość czasu sprawiała wrażenie rozdrażnionej obecnością gości. Teraz jednak z przejętą miną zatrzymała się przed wejściem do sali tronowej, jakby chciała ich o czymś uprzedzić. Zrezygnowała jednak i już po chwili znikała w cieniu, zostawiając ich przed obliczem władcy.
Pan na zamku siedział rozwalony na solidnym, choć mocno już zniszczonym, pozbawionym zbędnych zdobień drewnianym tronie. Wyglądał jakby właśnie wyciągnięto go z grobu. Wychudzony, kościsty, wyblakłe oczy zapomniały już, że kiedyś miały jakąś barwę. Ubrany elegancko, ze skromną koroną na spuszczonej głowie. Długie, czarne włosy zwisały mu w nieładzie.
W oddali słychać było czyiś nieśpieszny śpiew.
Gdy w końcu zdołał skupić wzrok, przyglądał się im dłuższą chwilę. Wskazał mężczyznę palcem, a ramię drżało mu gdy je unosił. Zarechotał chrapliwie, trochę strasznie a trochę złośliwie.
- ZnaÅ‚em takich jak ty – powiedziaÅ‚ i rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ ponownie. - Jak ci siÄ™ podobaÅ‚a moja bestia?
Dziewczynka uniosła wysoko brwi, ale mężczyzna odpowiedział bez śladu zaskoczenia.
- Spodziewałem się nieco więcej.
- Zabijesz go? - zapytał władca unosząc głowę.
- SÅ‚ucham?
- Chcę, żebyś go dla mnie zabił.
Zapadła cisza. Mężczyzna uśmiechnął się i zachował milczenie. Gospodarz, wciąż mierząc przybysza wzrokiem, jeszcze głębiej zapadł się w swoje siedzisko.
- Kim on jest? - zapytała dziewczynka. Władca przybrał zdziwioną minę, jakby dopiero teraz ją zauważył.
- Moim bratem. Został uwięziony gdy był dzieckiem - odparł cicho.
- Ponieważ?
- Ponieważ zamordowaÅ‚ naszÄ… siostrÄ™. - Minione wieki pozwalaÅ‚y udawać, że mówi swobodnie, ale gniew odciskaÅ‚ swoje piÄ™tno na jego twarzy, gdy cedziÅ‚ odpowiedź.
- W obłędzie? - zapytał mężczyzna, a władca machnął ręką, dając do zrozumienia, że nikt się tego nigdy nie dowie.
- Gdy zrozumieliÅ›my co zrobiliÅ›my, byÅ‚o już za późno. Nic nie ginie na zawsze - wymamrotaÅ‚, po czym zakryÅ‚ twarz dÅ‚oniÄ….
- Ty musisz to zrobić. Ty to zrobisz. Twój nauczyciel siÄ™ nie zgodzi – dodaÅ‚ po chwili.
Mężczyzna i dziewczynka wymienili spojrzenia, jedno rozbawione, a jedno przerażone.
Mężczyzna pokonaÅ‚ dÅ‚ugie, strome schody wykute w zboczu klifu. PrzeszedÅ‚ przez szarpane wiatrem wydmy i stanÄ…Å‚ na skraju plaży. Daleko na póÅ‚nocy widniaÅ‚ szkielet okrÄ™tu. KiedyÅ› ogromny i dumny, teraz gniÅ‚ przewrócony i zapomniany. GwaÅ‚towne fale raz za razem obmywaÅ‚y jego popÄ™kane żebra sterczÄ…ce z piasku.
Na południu nie widniało zupełnie nic.
Dostrzegł dziewczynkę siedzącą nad odległym brzegiem. Wiatr zatarł już jej ślady.
- Nie wiem – powiedziaÅ‚a, gdy stanÄ…Å‚ przy niej. - Nie potrafiÄ™ o niczym zadecydować.
UniosÅ‚a wzrok, a on odwzajemniÅ‚ spojrzenie. Nie wiedziaÅ‚a czy patrzy czule czy przenikliwie. OdwróciÅ‚a siÄ™ od niego gwaÅ‚townie. ByÅ‚a zÅ‚a, choć nie wiedziaÅ‚a dlaczego. RozumiaÅ‚a, że nauka musi być trudna, aby byÅ‚a ważna. Ale ta wiedza niczego nie zmieniaÅ‚a.
- O czym myślisz? - zapytała.
- Widzisz ten statek? - odparÅ‚, wskazujÄ…c na póÅ‚noc - KiedyÅ› musiaÅ‚ być olbrzymi. NiósÅ‚ ze sobÄ… przerażajÄ…cÄ… legendÄ™ bestii pożerajÄ…cej Å›wiaty. Ale stÄ…d wydaje siÄ™ caÅ‚kiem maÅ‚y.
- A widzisz te fale? - powiedziała dziewczynka wskazując przed siebie i wytrzeszczając oczy.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Co byś zrobił gdybyś był tu sam? - zapytała po długiej chwili milczenia.
- SpakowaÅ‚bym siÄ™ i odjechaÅ‚. Nie ma niczego co mógÅ‚by mi dać lub zabrać, aby skÅ‚onić mnie do pomocy.
- Ale jego brat cierpi. Cierpi bardziej niż inni. Ja nie chciaÅ‚abym tak trwać. Nie wiem dlaczego zrobiÅ‚ to co zrobiÅ‚, ale w tym miejscu nie ma chyba niczego oprócz krzywdy. BojÄ™ siÄ™ myÅ›leć gdzie zaczyna siÄ™ taka krzywda. I rezygnacja, która nikomu na nic nie pozwala. To jest straszna moc, taka rezygnacja, prawda?
- Możesz to zakończyć.
- Nie mogÄ™ znaleźć powodu. I bojÄ™ siÄ™. Wiesz, że inni już próbowali. ZresztÄ… to znacznie wiÄ™ksza odpowiedzialność niż jedno życie, o ile w ogóle można tak nazwać dekady gnicia w podziemnej klatce. Sam powinien to zrobić. Nie ma niczego co mógÅ‚by mi dać lub zabrać.
- Nie ma. Ale tutaj tylko ty możesz coś zmienić.
OdszedÅ‚, gdy go o to poprosiÅ‚a. DÅ‚ugo obserwowaÅ‚ jÄ…, ukryty w cieniu, który z każdÄ… chwilÄ… rozwijaÅ‚ siÄ™ w kierunku morza i zagubionego dziecka, próbujÄ…cego odnaleźć siÄ™ w jego szumie.
Przygotowała się samotnie, w niemym porozumieniu.
Z trudem, ale zdecydowanie rozwarÅ‚a ciężkie wrota sali tronowej. SzÅ‚a cicho, ale szybko, jak ktoÅ› kto kroczy wzdÅ‚uż krawÄ™dzi i nie może siÄ™ zawahać. Zanim jÄ… zauważyÅ‚, dotarÅ‚a do poÅ‚owy ogromnego stoÅ‚u. ZmierzyÅ‚ jÄ… pogardliwym spojrzeniem, zapytaÅ‚ co robi. Nie odwracajÄ…c wzroku siÄ™gnęła nad ramieniem, ku rÄ™kojeÅ›ci. W eleganckim skupieniu wyciÄ…gnęła krótki, wÄ…ski miecz. Jego czubek zatoczyÅ‚ powolny Å‚uk. Oczy wÅ‚adcy rozwarÅ‚y siÄ™ w zdumieniu, wyprostowaÅ‚ siÄ™ na tronie. Gniewnym rykniÄ™ciem wezwaÅ‚ straże. Nieliczne postacie pojawiÅ‚y siÄ™ w cieniu krużganków i wnÄ™kach balkonów na wyższych piÄ™trach.
Wtedy czarny dym spłynął ze wszystkich stron ku sali. Gęstniejąca, ciemna mgła zebrała się nad stołem i uformowała mężczyznę kroczącego po nim powoli, uważnie, niemalże tanecznie. Ramiona miał szeroko rozwarte, w obu dłoniach długie noże skierowane ostrzami do ziemi. Jego oczy zimne, nieruchome, widzące wszystko. Po ustach pełzał dziwaczny, straszny uśmiech. Strażnicy nie wyłonili się spomiędzy kolumn.
WÅ‚adca próbowaÅ‚ odepchnąć dziewczynkÄ™, zasÅ‚onić siÄ™ chudymi, powykrÄ™canymi ramionami. Stanęła przed nim i ze zwierzÄ™cÄ… siÅ‚Ä… wbiÅ‚a ostrze w jego gÅ‚owÄ™, przez ucho. ZwiotczaÅ‚ natychmiast. Z jego ust chlupnęła czarna krew. Po chwili taka sama, gÄ™sta ciecz zaczęła sÄ…czyć siÄ™ spomiÄ™dzy kamieni tworzÄ…cych twierdzÄ™, a ciszÄ™ stopniowo zastÄ…piÅ‚a burza niezrozumiaÅ‚ych wrzasków. Nad ciaÅ‚em wÅ‚adcy zawisÅ‚ targany niewidocznym wichrem szary upiór, z ciemnÄ… dziurÄ… zamiast twarzy. ZawyÅ‚ przeraźliwie.
Oblicze dziewczynki byÅ‚o spokojne, ale zniesmaczone. Smutne i urażone, jakby jednoczeÅ›nie chciaÅ‚a odwrócić wzrok i spojrzeć na wÅ‚adcÄ™ z pogardÄ…. Na twarzy mężczyzny malowaÅ‚o siÄ™ rozeÅ›miane szaleÅ„stwo.
Potem wszystko ucichło.
Przerażoną zarządczynię spotkali przed otwartym obrazem, prowadzącym do lochu. W ciemność wkroczyli sami. Tam, gdzie wcześniej znaleźli udręczonego chłopca, teraz pozostały jedynie popioły i stos zbrązowiałych kości. Rozbrzmiało, być może jedynie w ich głowach, wypowiedziane w obcym języku słowo.
W szczÄ…tkach leżaÅ‚a prosta korona, zrobiona z maÅ‚ych pÅ‚ytek koÅ›ci sÅ‚oniowej. Mężczyzna przyklÄ™knÄ…Å‚ i ostrożnie jÄ… uniósÅ‚.
- To, jak sądzę, jest moje. Uprzejmie dziękuję.
- Co ona robi? - zapytała dziewczynka, dopiero teraz chowając broń.
Mężczyzna spojrzał na towarzyszkę i uśmiechnął się.
- Dopełnia nas wszystkich.
​
​
​
​
​
Dziewczynka zatrzymuje siÄ™ na rozdrożu. Odwraca ku tkwiÄ…cej w bramie twierdzy, struchlaÅ‚ej zarzÄ…dczyni, przerażonej dawno zapomnianÄ… wolnoÅ›ciÄ…. Unosi dÅ‚oÅ„ w geÅ›cie pożegnania. NastÄ™pnie spoglÄ…da w stronÄ™, z której przyjechali, ale nie dostrzega tam niczego dobrego. Ze smutkiem pyta, czy wracajÄ….
Mężczyzna nie odpowiada.
Patrzy w przeciwnym kierunku.